piątek, 27 lipca 2012

Człowiek-Alzheimer daje radę

Ktoś kiedyś mi opowiedział historię jakoby Terry Pratchett, po tym jak publicznie ujawnił, że choruje na Alzheimera, zapowiedział, iż napisze jeszcze tylko dwie książki, po czym zajmie się swoją eutanazją. A to było pięć książek temu. Jakoby. Pewnie zapomniał. Hahaha. 

Nie żebym narzekał. Sir Terry Paratchett jest brytyjskim skarbem narodowym, bezczelnie eksploatowanym przez resztę świata, i powinien działać jak najdłużej. Najlepiej byłoby go zamknąć w jakimś  bardzo wygodnym lochu, z dala od przedmiotów, mogących służyć do odebrania sobie życia, i przekonać go, delikatnie, acz stanowczo, by pisał aż do usranej śmierci. Zwłaszcza, że jego ostatnie książki trzymają naprawdę wysoki poziom.
Rycerz Terry poważnie podchodzi do swoich obowiązków.
Są inne od wcześniejszych, to prawda. Mroczniejsze, bardziej gorzkie, z mniejszą dawką potłuczonego humoru - utrzymane w stylu, który z braku lepszego terminu określiłbym jako społeczne dark-fantasy. Nie napiszę, że podejmują "poważne tematy", bo powieści Pratchetta zawsze je podejmowały. Tylko, że te ostatnie podejmują je poważniej.

Niuch zaczyna się sielsko-angielsko. Komendant Samuel Vimes, diuk Ankh, wraz z małżonką, sześcioletnią latoroślą i wiernym kamerdynerem (fachowa nazwa: dżentelmen dżentelmena) wyruszają do wiejskiej posiadłości. Na wakacje.  Na miejsce towarzystwo niczym z powieści Agathy Christie - obowiązkowy emerytowany pułkownik, równie obowiązkowy lokalny pastor (kapłan Oma), jakże obowiązkowa matrona z córkami na wydaniu oraz kilku podejrzanych i wysoko postawionych typów. Synek komendanta odkrywa uroki wsi, powiększając swoją kolekcję kupek, a Vimes, jak to stary glina, ani myśli wypoczywać, tylko od razu zaczyna węszyć za jakąś zbrodnią lub chociażby drobnym przestępstewkiem. I, jak można się było spodziewać, znajduje ją. Większą niż się spodziewał. W tym momencie klimat opowieści zmienia się całkowicie - z sielankowego kryminału przechodzi w bardzo ponurą historię o pogardzie, nienawiści, niewolnictwie i możnych, którzy, jak zwykle uważają, że stoją ponad prawem.

Niuch to całkiem niezła, mocna książka, przypominająca nieco Łups!, choć ciut od niego słabsza. Podobny jest nastrój całej opowieści, występują też niemal ci sami główni bohaterowie. Wielka szkoda, że sir Terry nie wykorzystał do końca okazji do sparodiowania angielskich powieści kryminalnych (i nie tylko). Świetnie zagrało to w czym sir Terry jest mistrzem, czyli postaci. Interesującą nową bohaterką, (choć potraktowaną po łebkach) jest Felicity Beedle - pisarka, składająca się z nawiązań do znanych angielskich autorek - m. in. J. K. Rowling i Jane Austen. Bardzo ładnie też rozwinięto postać Willikinsa, dżentelmena dżentelmena Vimesa, który w tej książce stał się pełnoprawną, prawie pierwszoplanową postacią i jednocześnie bardziej morderczą wersją idealnego waleta Jeevesa z cyklu powieści P. G. Wodehouse'a. Do tego, oczywiście sam komendant Vimes, który już od dawna jest jednym z bardziej intrygujących światodyskowych bohaterów.

Mógłbym ponarzekać, że książka jest trochę za mało zabawna, że znów eksploatuje temat uciskanej biedoty i krwiożerczych bogaczy. Mógłbym, ale warto zauważyć, że sir Terry ma już swoje lata, a do osób starszych należy się odnosić z szacunkiem i wybaczać im drobne potknięcia. A skoro tak, to Niucha polecam, tak, jak najbardziej - kupcie, bądź ukradnijcie (ale raczej z księgarni lub jakiemuś dzieciakowi, bo ebooki się słabo czyta).

A w dzisiejszym odcinku "Powinniście słuchać więcej country" gościmy Maynarda Jamesa Keenana (Tool, A Perfect Circle) wraz z zespołem Puscifer. Kawałek jest odrobinę anty-country. Ale tylko odrobinę.

2 komentarze:

  1. gdyby nie to, że czytałam 3 dni po polskiej premierze, pewnie przeczytałabym teraz. dobra, jak dla mnie - lepsza od "Łups". a to, jak zmienia się Willikins, przypomina mi rozwój postaci Babci Weatherwax, dopracowanej w pełni dopiero około "Wyprawy czarownic" (a i tak lepszej z książki na książkę do dzisiaj).
    powinieneś więcej recenzji pisać.
    pojawię się w najbliższym czasie z flaszką u Was :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pewne zaległości... ostatnie, co czytałam, to "W północ się odzieję", ale widzę, że muszę nadrobić.
    Mam identyczne odczucia odnośnie rosnącej pomroczności Pratchetta. Kiedyś łykałam jego książki z beztroską przyjemnością; od jakiegoś czasu do każdej się długo zbieram, bo oprócz tego, że bawią jak zawsze, to solidnie walą w łeb, trochę zbieram po nich myśli... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń