sobota, 23 października 2010

Lustmord to Brian Williams dark-ambientu.


Kolejny Unsound Festival się powoli kończy.
(Przy okazji: patrzcie jaki fajny plakat!) Tym razem wybrałem się tylko na jeden koncert - Darkness & Light w krakowskim kinie Kijów, czyli Hildur Guðnadóttir wraz z islandzkimi kolegami, Moritz von Oswald Trio i Lustmord.


A właściwie LUSTMORD!

Ale zanim nastąpi darkambietowaty wylew hype'u, krótko o występie Hildur. Wiolonczela, dwa saksofony (obsługiwane przez jednego jegomościa) i gitara. Elektronicznie, nastrojowo. W połowie występu Hildur zaśpiewała hymn Islandii, uprzednio wyjaśniając, że napisał go facet, który dostał kamieniem w głowę, umiera i modli się, żeby bogowie przyjęli go do nieba*. Pozytywna, rozluźniająca godzina - ostatnie chwile spokoju przed dark-ambientowym Armageddonem.

Niektórzy twierdzą, że muzyka Lustmorda jest niepokojąca. Mylą się. Ona jest kurewsko przerażająca. Cieszę się, że przed koncertem nie zaaplikowałem sobie żadnego zmieniacza świadomości, bo mogłoby się to skończyć bardzo, bardzo źle.

Potężne uderzenia niskich dźwięków, ryki, zawodzenia, wycie, upiorne rogi - tak w skrócie można opisać muzykę. Do tego równie klimatyczne wizualizacje - mgła, ogień, alchemiczne symbole oraz sporo metaforycznego szatana. Cała sala drżała, a niektórym skóra schodziła z twarzy. Całość zmiażdżyła, sponiewierała i zostawiła z uczuciem umęczenia poharatanej duszy.
Zasłużone 620 w skali Crowleya.

Po występie kazało się, że Lustmord to bardzo sympatyczny starszy pan, doskonale sprawdzający się w roli zakopiańskiego misia.

Potem wystąpili sobie panowie z Moritz von Oswald Trio - jeden wesoło naparzał w dziwaczną świecącą perkusję, a dwaj pozostali coś kombinowali przy laptopie i innych elektronicznych ustrojstwach. Miło, sympatycznie - prawie dyskotekowo.

Ogólnie - silny kandydat to tytułu koncertu roku.

*Nasz napisali masoni. Polska: 1, Islandia: 0