sobota, 11 sierpnia 2012

Pryyt #3

W jednej sieci tanich książek rzucili ostatnio sporą partię amerykańskich albumów w bardzo sympatycznych cenach - malarstwo, architektura, design itd. Mi udało się wyszperać 25. 000 years of erotic freedom, Alana Moore'a (to krótki, ale bardzo ładnie wydany esej o historii i istocie pornografii, podejrzewam, że będzie niezłym uzupełnieniem Lost Girls) oraz Breakdowns, Arta Spiegelmana.

Breakdowns: Portrait of the Artist as a Young %@&*! składa się z dwóch części. Główna, oddzielona od reszty albumu dodatkową, kartonową okładką, to zbiór krótkich, kilkustronicowych komiksów z lat '70. Otoczona jest klamra w postaci przedmowy (w formie komiksu) i posłowia (tekst uzupełniony ilustracjami, zdjęciami). Dają one kontekst historyczny, opowiadają o początkach fascynacji Spiegelmana komiksem, jakie dzieła i twórcy go ukształtowali.

Historie zawarte w tym zbiorze prezentują sporą różnorodność graficzną - od typowego cartoonu, przez rysunek prawie-realistyczny, aż po eksperymenty ekspresjonistyczne i kubistyczne. Nie inaczej jest w warstwie fabularnej. Są tu historie na serio, czarnohumorzaste, a także eksperymenty formalne i narracje meta-komiksowe. Najlepiej, według mnie wypadł autobiograficzny komiks o samobójstwie matki artysty oraz "Ace Hole" - surrealistyczna historia o detektywie karle. Pewną ciekawostką jest pierwsza, trzystronicowa wersja Mausa, stworzona w 1972 roku. 

To bardzo dobry album - Spiegelman już wtedy był znakomitym artystą, świetnie rozumiejącym medium i odważnie z nim eksperymentujący. Zwykle wszelkiego rodzaju wstępy, posłowia, przedmowy są lepszym lub gorszym dodatkiem do danego dzieła. Tu jest inaczej - mimo, że dołączone dopiero w drugim wydaniu, wstęp i posłowie tworzą  naturalną kompozycję z tekstem głównym, a także trzymają równy mu poziom (przepyszny jest fragment, gdy Spiegelman rozmawia z synem, stojąc w cieniu pomnika wielkiej myszy).
Poszukajcie w tanich książkach, może się jeszcze trochę ostało.

Dodatkowo - dobroć z internetu: Wolverine według Bizona. Szanowni czytelnicy zapewne pamiętają Bizona z Produktu i jego fascynujących Pokoleń, opowieści o gangsterach w formie skrótów fabuły jakiegoś fikcyjnego serialu. Albo  z jakiś innych produktowych komiksów. Albo z zinów. Nieważne. dawno nie widziałem nic jego drukiem - szkoda, bo to co czasami puszcza w sieci jest bardzo dobre. Np. taka bizonowa wersja Wolverine'a - niby to świat Marvela, ale uzupełniony o element słowiańskiej menelskości/penerskości/bejowatości (do wyboru). W tej serii pasków kryształowi superbohaterowie klną, chleją, uwielbiają się bić i ogólnie zachowują się nieodpowiedzialnie. Sam Wolverine, mimo, że zawsze był outsiderem i człowiekiem trunkowym, u Bizona staje się czymś na kształt szlachetnego bezdomnego, który najchętniej by się tylko najebywał (ot, taki cytacik: "Pracuję na 3 zmiany w fabryce elementów. Mógłbym na 7, mam czynnik samogojący, ale muszę mieć czas się napierdolić."), ale cóż począć gdy niewinni cierpią? Seria jest prześmieszna, uwierzcie mi na słowo - chociaż właściwie to nie musicie, sami sprawdźcie - wszystkie (póki co) 21 pasków można przeczytać na blogasku Bizona. A na zachętę odcinek #17.


Jako, że nie samym komiksem człowiek żyje, to czasem należy przeczytać jakąś książkę. Na ten przykład niech to będzie zbiór opowiadań, szkiców i felietonów Bóg X, Wiktora Jerofiejewa. Jak powszechnie wiadomo, autor jest często mylony z innym rosyjskim pisarzem drugiej połowy XX wieku - Wieniediktem Jerofiejew, ojcem przesławnej książki Moskwa-Pietuszki. Właśnie w Bogu X, Wiktor Jerofiejew opisuje historię tych nieporozumień. A jest o czym pisać. Reszta tekstów w zbiorze dotyczy głownie miłości. Ale nie tylko - jest też trochę o kupie, zombie, ciut czystego surrealizmu. 
Na szczególna uwagę zasługuje znakomity, bardzo post-modernistyczny mini-dramat o dzieciach Puszkina. Puszkin umiera, a w pokoju obok jego potomstwo (jego oraz d'Anthesa i Mikołaja I) wyklina na tatusia - że był z niego kiepski pisarz, kurwiarz, pedofil, nudziarz. Wyzywają go od ostatnich, mieszają go z błotem i przejeżdżają walcem wulgarnej krytyki.

"Kiedy pierwszy raz wyruchał mnie w dupę, myślałem, że umrę z bólu."
"Puszkin to grafoman."
 "Gdyby d'Anthes go nie postrzelił, sama dosypałabym mu do jedzenia trutki na szczury."

Nas to może to nie wzruszać, ale jeśli wziąć pod uwagę jak wielką miłością i szacunkiem cieszy się poeta w Rosji ("Puszkin to nasz wszystko" - napisał kiedyś krytyk i literat Apołłon Grigoriew) to otrzymamy utwór niemalże na miarę karykatury Mahometa. Niemalże. No, ale to tylko taka ciekawostka. Szaleństwa utworowi dodaje fakt, że funkcjonuje ono niejako poza epokami, poza czasem. Dziatwa mówi o postaciach, które narodziły się długo po śmierci Puszkina - wspominają Dzierżyńskiego, Hitlera i Pielewina ("A mnie Pielewin. Przez jedną noc przeczytałem wszystkie jego dzieła. Kultowa postać. Jak Zagoskin"). 

Reszta tomu trzyma (z małymi wyjątkami) niemalże tak samo wysoki poziom jak Dzieci Puszkina. Kilka tekstów to kopalnia cudownych bon motów - jak np.: 
"Jeśli twoja żona czy dziewczyna znajdzie sobie kochanka, koniecznie spotkaj się z nim i poproś, żeby wyjebał cię w dupę. Jeśli wyjebie, to wszystko będzie dobrze."

Trochę słabo, że w zbiorku znalazł się jeden tekst opublikowany wcześniej w książce Świat diabła - chyba tylko po to żeby za dobrze nie było. Trudno, zdarza się. Życie toczy się dalej.
Jeśli ktoś jeszcze nie zna twórczości "tego drugiego Jerofiejewa", to spokojnie może zacząć od Boga X.






Jako, że nie samą sztuką człowiek żyje, to czasem należy się gdzieś wybrać i odrobinę zgłuszyć. Można na przykład pojechać do Katowic - ja byłem tydzień temu na Off Festivalu, coby zobaczyć Henry'ego Rollinsa (szalenie sympatyczny i zabawny człowiek) i Swans (rozkurwili kosmos). Ale co zrobić jak akurat w Kato nie ma żadnego festiwalu (a tak się czasem zdarza)? Ano, można zajść do Białej Małpy (ul. 3 maja 38) i wypić jakieś zacne piwko, które nie smakuje jak fiut. Knajpa należy do moich znajomych ze szczenięcych, licelanych czasów i oferuje szeroki wybór piw, z których żadne nie smakuje jak fiut. Są piwka zagraniczne, regionalne, miodowe, pszeniczne, ciemne, jasne, ale, lagery - czego tylko uczciwa dusza może zapragnąć - i zapewniam, żadne z nich nie smakuje jak fiut. Szczególnie polecam ale prosto z Kentu - Bishop's Finger. Naprawdę twarde, potężne piwo. Oddziela chłopców od mężczyzn.



piątek, 10 sierpnia 2012

Dobry nacbol Zachar

Zachar Prilepin, jak sama nazwa wskazuje, jest rosyjskim pisarzem. Kiedyś był żołnierzem, wałczył w Czeczenii. Zdobył też sporo nagród (za pisanie, a nie za strzelanie do Czeczenów). Należał do Partii Narodowo-Bolszewickiej. Czyli grupy miłych pań i panów, wyznających ideologię łącząca w sobie komunizm i nazizm. Narodowi bolszewicy marzą o powrocie państwa opiekuńczego na wzór Związku Radzieckiego i podpierają to wielkomocarstwową retoryką. Narodu nie rozpatrują w kategoriach etnicznych, ale kulturowych - Rosjaninem dla nich jest ten, kto utożsamia się z rosyjską kulturą. Aktywnie bronią obywateli rosyjskich mieszkających na terytorium byłych republik radzieckich.

I nie ma w tym nic dziwnego (no, dobrze - trochę jest) jeśli wziąć pod uwagę, że partię założyli pisarz-skandalista Eduard Limonow (którego Sołżenicyn nazwał kiedyś "małym insektem piszącym pornografię")*, muzyk punkowy Jegor Letow (grupa Grażdanskaja Oborona) i filozof oraz ideolog polityczny (przedstawiciel eurazjatyzmu) Aleksandr Dugin. Partia działała w latach 1992-2007, aktualnie jej zwolennicy skupieni są w ramach bloku Drugaja Rossija (jest to sojusz kilku partii opozycyjnych, na czele stoją Limonow i Garri Kasparow). Nacbole (bo tak się określa sympatyków tej partii) uczestniczyli (uczestniczą) w większości manifestacji anty-rządowych, chuliganią, przeprowadzają akcje protestacyjne - są głośni i obecni. Oraz regularnie zamykani w aresztach. Jedną z ich najsłynniejszych akcji było zajęcie budynku Ministerstwa Zdrowia i wyrzucenie przez okno portretu Putina. Obraz został zakupiony wcześniej, a nie zdjęty ze ściany biura, coby uniknąć oskarżeń o zniszczenie mienia państwowego.

Ale ja tu się rozpisuję o nacbolach, a miałem o Prilepinie. Trudno, przyda się później.

Póki co, w naszym prześlicznym kraju wyszły dwie jego książki. Pierwsza - Patologie - przedstawia historię grupy żołnierzy podczas wojny w Czeczenii, druga, zatytułowana Sańkja, opowiada o młodych, idealistycznych nacbolach.

Patologie są debiutancką książką Prilepina i, jak to często w tym przypadku bywa, nie porażają oryginalnością. Tekstów kultury o wojnie w Czeczeni powstało multum i zapewne wiele jeszcze powstanie (Już teraz obie wojny na tych terenach nazywa czasami się "rosyjskim Wietnamem") - Patologie są tylko jednym z nich. Mamy więc oddział wojskowych, którzy właśnie przyjechali do Groznego. Żołnierze pija, palą, żartują i mordują miejscową ludność. Standard raczej. Główny bohater, Jegor, nie różni się zbytnio od swoich kolegów - robi dokładnie to co oni, z tym, że czytelnik ma okazję poznać jego myśli, przeczytać co nurtuje go w czasie wolnym od wspomnianych zajęć. A myśli Jegor głównie o domu. Wspomina swoje dzieciństwo, swój związek z niejaką Daszą. I jak tak wspomina, to się aż człowiekowi robi tęskno. Fragmenty, gdy bohater ucieka myślami z pola walki są najlepszymi w całej powieści - reszta to solidna, dobrze napisana historia, ale tylko tyle.

Sańkja jest już książką późniejszą, dojrzalszą i o bardziej nietypowej tematyce. Tytułowy bohater i jego kumple należą do wspomnianej wcześniej partii Narodowo-Bolszewickiej. Młodzieńcy są rozczarowani współczesną Rosją, uważają, że za komuny było lepiej. Wywodzą się z warstw, które przegrały w skutek przemian ustrojowych - ZSRR wspominają jako idylliczną krainę dzieciństwa. Są za młodzi by pamiętać gułagi, cenzurę, prześladowania obywateli. To skończeni idealiści - widzą niesprawiedliwość, biedę, niechęć państwa do pomocy i chcą coś z tym zrobić, a ze znają jedynie przemoc, to w tenże sposób postępują. Chuliganią, krzyczą - w pewnym momencie Sańkja wyjeżdża do Rygi, dokonać zamachu na antyrosyjsko nastawionego sędziego. Nacbole zdają sobie sprawę z beznadziei ich buntu, widzą, że włąściwie mało kto podziela ich poglądy, a wiele osób odnosi się do nich wrogo, ale mimo to robią swoje, bo "tak należy", bo chcą być w porządku ze swoim sumieniem.

To trochę współczesne Biesy, ale jednocześnie Anty-Biesy. Dostojewski swoich rewolucjonistów się bał, przedstawiał ich jako poważne zagrożenie dla ładu. U Prilepina jest na odwrót - to system jest zły, a rewolucja niesiona na barkach jego bohaterów może uratować Rosję.


Proza Prilepina jest poruszająca, wręcz chwytająca ze serce. Na pierwszy rzut oka, biorąc pod uwagę suchą biografię, można się spodziewać twardego nihilisty, skurwysyna-ludojada. A tu niespodzianka, po bliższym poznaniu jego twórczości ma się wrażenie, że to bardzo miły, (prawie) młody człowiek. Wrażliwy, uczuciowy - ciut niepasujący do otaczającej go rzeczywistości. Zdaje sobie sprawę z okrucieństwa świata i takim go opisuje - złym, pełnym bólu i okrucieństwa, dodając do niego jednak drobne elementy nadziei, trudno uchwytnego szczęścia, którego bohaterowie starają się za wszelką cenę trzymać. Dla Sańkji będą to przyjaciele i idea (nie ideologia), dla Jegora - wspomnienia o domu.

Szczerze polecam obie książki Prilepina. Mimo, że Patologie nie wnoszą za wiele do tematu wojny w Czeczeni, to jest to dobra literatura, trafnie opisująca tamtejszą sytuację z punktu widzenia zwykłego żołnierza. Sańkja z kolei bardzo udanie przedstawia obraz społeczno-polityczny wspołczesnej Rosji. Kolejna jego powieść - Czarna małpa - ma się ukazać w maju przyszłego roku. W wydawnictwie Stasiuka, oczywiście.



*Coś w tym jest, ale jego książka To ja, Ediczka jest naprawdę niezła. Chociaż bardziej mi pasuje jej francuski tytuł (w wolnym tłumaczeniu) Rosyjski poeta woli dużych murzynów.