Czyli antologia opowiadań cthulowych, wydana przez Dobre Historie. Nie taka zła. Miejscami nawet dobra.
Zaczyna się od tekstu S. T. Joshiego, w którym ten jakże ceniony badacz twórczości Lovecrafta żali się jak to pisarze nawiązujący do Mitów Cthulhu w ogóle nic nie rozumieją, bezsensownie małpują i używają pustych znaków bez żadnej głębszej refleksji, a to przecież nie o to chodzi. Fajnie, myślę sobie, w takim razie opowiadania zawarte w tym zbiorze powinny być tymi przyzwoitymi i ich autorzy wiedzą jak użyć Wielkiego Przedwiecznego, żeby było mądro i straszno. Cóż - nie do końca. Większość z twórców popełnia dokładnie te błędy przed którymi ostrzega Joshi. Owszem, parę tekstów jest na wysokim poziomie, ale sporo to zwyczajne, proste horrory, z mackami dodanymi chyba tylko po to aby jakoś nawiązać.
Ale po kolei.
Pierwsze opowiadanie - Dziedziniec - należy do Mistrza Alana Moore'a, a jak wiadomo, Mistrz Moore nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jego opowiadanie cthulowe jest niezłe - Czarownik z Northampton naładował je odniesieniami do twórczości Lovecrafta i jego kolegów, tak że miejscami zahacza to o parodię, ale jednocześnie udało mu się oddać nastrój niesamowitości i kosmicznej grozy. Na podstawie tego tekstu powstał komiks, a którym pisałem na Kolorowych Zeszytach.
Szczerze mówiąc wolę wersję graficzną, ale to tylko dlatego, że jestem ćwierć-analfabetą. Więc się nie sugerujcie. Zwiedzamy dalej.
F. Paul Wilson - Pustkowia. Dosyć długie opowiadanie, miejscami nawet zbyt długie - gdyby autor parę fragmentów skrócił, to wyszłoby to na dobre. Ale i tak to zupełnie przyzwoita historia. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana - dwójka byłych kochanków bada dziwne światła w bezkresnych sosnowych lasach Ameryki.Wilson podszedł do tematu bardzo oszczędnie - potworów prawie w ogóle się nie uświadczy, a nadnaturalność została właściwie jedynie nakreślona. Mimo to przez cały czas da się wyczuć nastrój zagrożenia i niesamowitości, a zakończenie bardzo pachnie sposobem w jaki Lovecrafta pojmują Grant Morrison czy Robert Anton Wilson.
Ok, dwa dobre opowiadania za nami, teraz czas na te słabsze.
W Grubej Rybie, Kim Newman starał się połączyć świat Lovecrafta z klimatem i sposobem narracji Chandlera. Nie wyszło. Założenie było szczytne, ale wykonanie niespecjalne. Widać, że autor za bardzo się silił na kopiowanie Chandlera w dodatku fabuła była dosyć pretekstowa. Kiepsko, panie dziejaszku.
Nie zrażamy się i dziarskim krokiem kroczymy ku kolejnemu dziełu.
I nadziewamy się na Grahama "I'm big in Poland" Mastertona, piszącego o pakcie jaki William Szekspir zawarł z Yog-Sothothem. Całkiem zgrabnie to napisane (lata praktyki robią swoje), ale ten Yog-Sothoth został tam strasznie na siłę wpakowany i jego mastertonowskie przedstawienie ni chuchu nie pasuje do tego co nim pisał Lovecraft. Zupełnie. Ani-ani. W dodatku motyw paktu Szekspira z "diabłem" był już wcześniej pokazany w Sandmanie. Nie wiem czy Masterton czytał ten zeszyt, ale wydaje mi się to dosyć prawdopodobne - to był dosyć głośny odcinek, dostał nawet jakieś literackie nagrody.
Edward Lee - Pierwiastek zła. Pomysł całkiem ciekawy, napisane też niczego, ale jakoś mnie nie przekonało.
W labiryncie Cthulhu, autorstwa Iana Watsona. Zaczęło się bardzo intrygująco, a skończyło dosyć przykro. Przypadek ten sam co u Mastertona - autor wziął potwora, nazwał go Cthulhu, opisał jego wygląd jako podobny do lovecraftowskiego bóstwa, po czym kazał mu się zachowywać zupełnie inaczej. Doprawdy, równie dobrze mógł go nazwać Robert, opowiadaniu w żaden sposób by to nie zaszkodziło, a czytelnik nie poczułby, że ktoś go robi w bambuko.
Po tych kilku, niezbyt szczęśliwych historiach przyszedł czas na Morta Castle'a i jego Sekret Noszony w sercu. To kolejna mieszanka dwóch stylów, tym razem Lovecrafta i Poe'go. Bardzo zgrabnie skrojona fabuła o tragedii rodzinnej i poszukiwaniu nieśmiertelności. Okazuje się, że można połączyć romantyzm z materializmem i da się zrobić to dobrze.
Tak zachęceni ruszamy dalej, pełni nadziei na kolejne piękne opowieści.
Alan Dean Foster - Wystąpił błąd krytyczny po adresem... czyli o starciu z terrorystą, grożącym, że wrzuci do internetu Necronomicon. Opowiadanie humorystyczne, nie pretendujące do miana horroru - czysta zabawa przy użyciu motywów lovecraftowskich. Wypadało, żeby chociaż jeden tego typu tekst znalazł się w antologii.
No, pośmieliśmy się, teraz trzeba brać się za rzeczy poważne.
Ramsey Campbell - Przyciąganie. Do Ziemi zbliża się nieznana planeta, a głównego bohatera nawiedzają dziwne sny. Jego ojca też kiedyś nawiedzały dziwne sny. A jego dziadek...
Intrygująca, solidnie napisana rzecz
Pan tej Ziemi, popełniony przez Gene'a Wolfe'a. Krótka, nieprzekombinowana historia o jednym z egipskich bogów, grasującym w Stanach. Niby nic specjalnego, a jednak czytało się przyjemnie.
Zaczyna się od tekstu S. T. Joshiego, w którym ten jakże ceniony badacz twórczości Lovecrafta żali się jak to pisarze nawiązujący do Mitów Cthulhu w ogóle nic nie rozumieją, bezsensownie małpują i używają pustych znaków bez żadnej głębszej refleksji, a to przecież nie o to chodzi. Fajnie, myślę sobie, w takim razie opowiadania zawarte w tym zbiorze powinny być tymi przyzwoitymi i ich autorzy wiedzą jak użyć Wielkiego Przedwiecznego, żeby było mądro i straszno. Cóż - nie do końca. Większość z twórców popełnia dokładnie te błędy przed którymi ostrzega Joshi. Owszem, parę tekstów jest na wysokim poziomie, ale sporo to zwyczajne, proste horrory, z mackami dodanymi chyba tylko po to aby jakoś nawiązać.
Ale po kolei.
Pierwsze opowiadanie - Dziedziniec - należy do Mistrza Alana Moore'a, a jak wiadomo, Mistrz Moore nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jego opowiadanie cthulowe jest niezłe - Czarownik z Northampton naładował je odniesieniami do twórczości Lovecrafta i jego kolegów, tak że miejscami zahacza to o parodię, ale jednocześnie udało mu się oddać nastrój niesamowitości i kosmicznej grozy. Na podstawie tego tekstu powstał komiks, a którym pisałem na Kolorowych Zeszytach.
Szczerze mówiąc wolę wersję graficzną, ale to tylko dlatego, że jestem ćwierć-analfabetą. Więc się nie sugerujcie. Zwiedzamy dalej.
F. Paul Wilson - Pustkowia. Dosyć długie opowiadanie, miejscami nawet zbyt długie - gdyby autor parę fragmentów skrócił, to wyszłoby to na dobre. Ale i tak to zupełnie przyzwoita historia. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana - dwójka byłych kochanków bada dziwne światła w bezkresnych sosnowych lasach Ameryki.Wilson podszedł do tematu bardzo oszczędnie - potworów prawie w ogóle się nie uświadczy, a nadnaturalność została właściwie jedynie nakreślona. Mimo to przez cały czas da się wyczuć nastrój zagrożenia i niesamowitości, a zakończenie bardzo pachnie sposobem w jaki Lovecrafta pojmują Grant Morrison czy Robert Anton Wilson.
Ok, dwa dobre opowiadania za nami, teraz czas na te słabsze.
W Grubej Rybie, Kim Newman starał się połączyć świat Lovecrafta z klimatem i sposobem narracji Chandlera. Nie wyszło. Założenie było szczytne, ale wykonanie niespecjalne. Widać, że autor za bardzo się silił na kopiowanie Chandlera w dodatku fabuła była dosyć pretekstowa. Kiepsko, panie dziejaszku.
Nie zrażamy się i dziarskim krokiem kroczymy ku kolejnemu dziełu.
I nadziewamy się na Grahama "I'm big in Poland" Mastertona, piszącego o pakcie jaki William Szekspir zawarł z Yog-Sothothem. Całkiem zgrabnie to napisane (lata praktyki robią swoje), ale ten Yog-Sothoth został tam strasznie na siłę wpakowany i jego mastertonowskie przedstawienie ni chuchu nie pasuje do tego co nim pisał Lovecraft. Zupełnie. Ani-ani. W dodatku motyw paktu Szekspira z "diabłem" był już wcześniej pokazany w Sandmanie. Nie wiem czy Masterton czytał ten zeszyt, ale wydaje mi się to dosyć prawdopodobne - to był dosyć głośny odcinek, dostał nawet jakieś literackie nagrody.
Edward Lee - Pierwiastek zła. Pomysł całkiem ciekawy, napisane też niczego, ale jakoś mnie nie przekonało.
W labiryncie Cthulhu, autorstwa Iana Watsona. Zaczęło się bardzo intrygująco, a skończyło dosyć przykro. Przypadek ten sam co u Mastertona - autor wziął potwora, nazwał go Cthulhu, opisał jego wygląd jako podobny do lovecraftowskiego bóstwa, po czym kazał mu się zachowywać zupełnie inaczej. Doprawdy, równie dobrze mógł go nazwać Robert, opowiadaniu w żaden sposób by to nie zaszkodziło, a czytelnik nie poczułby, że ktoś go robi w bambuko.
Po tych kilku, niezbyt szczęśliwych historiach przyszedł czas na Morta Castle'a i jego Sekret Noszony w sercu. To kolejna mieszanka dwóch stylów, tym razem Lovecrafta i Poe'go. Bardzo zgrabnie skrojona fabuła o tragedii rodzinnej i poszukiwaniu nieśmiertelności. Okazuje się, że można połączyć romantyzm z materializmem i da się zrobić to dobrze.
Tak zachęceni ruszamy dalej, pełni nadziei na kolejne piękne opowieści.
Alan Dean Foster - Wystąpił błąd krytyczny po adresem... czyli o starciu z terrorystą, grożącym, że wrzuci do internetu Necronomicon. Opowiadanie humorystyczne, nie pretendujące do miana horroru - czysta zabawa przy użyciu motywów lovecraftowskich. Wypadało, żeby chociaż jeden tego typu tekst znalazł się w antologii.
No, pośmieliśmy się, teraz trzeba brać się za rzeczy poważne.
Ramsey Campbell - Przyciąganie. Do Ziemi zbliża się nieznana planeta, a głównego bohatera nawiedzają dziwne sny. Jego ojca też kiedyś nawiedzały dziwne sny. A jego dziadek...
Intrygująca, solidnie napisana rzecz
Pan tej Ziemi, popełniony przez Gene'a Wolfe'a. Krótka, nieprzekombinowana historia o jednym z egipskich bogów, grasującym w Stanach. Niby nic specjalnego, a jednak czytało się przyjemnie.
Ostatnie opowiadanie należy do zwycięzcy konkursu zorganizowanego przez wydawnictwo - Tomasza Drabarka. Mam wrażenie, że poziom nadesłanych prac nie był zbyt wysoki. Doceniam pomysł wplecenia istot z mitów w aktualne wydarzenia polityczne, ale - na Yog-Sothotha - niech to jakoś wygląda! A w wykonaniu szanownego zwycięzcy, niestety, nie prezentuje się to za dobrze. Jego opowiadanie jest nudne, bez polotu, straszliwie wymęczone.
I to już koniec, moje dziatki. Cienie spoza czasu polecam, aczkolwiek z pewnymi wyjątkami. Kupcie, albo zrabujcie przy nadarzającej się okazji.
A tymczasem w Trewirze - na placu Porta Nigra, Ottmar Hörl (ten od nazistowskich krasnali) postawił 500 niewielkich (ok. 1 metra), czerwoniutkich Karolów Marksów. Wystawa zorganizowana została z okazji 195-ej rocznicy urodzin filozofa i potrwa do 26 maja - potem chętni będą mogli zakupić figury - 300 eurosów ma kosztować wersja zwykła, 500 - opatrzona autografem artysty. Dotychczas skradziono 30 mini-Marksów.
Odcinek specjalny cyklu "Powinniście słuchać więcej country". Willie Nelson jako Gandalf - prosto od Conana O'Briena!
I do tego piosenka. Oczywiście o Szatanie.
Na zakończenie - kilka tekstów, które napisałem dla sławy i ku uciesze gawiedzi.
Na Gildii Komiksa recenzje: Szybkiego Lestera (polecam) i Fabryki (jeszcze bardziej polecam). A dla Pulpozaura bardzo brutalny tekst o Metalocalypse.
I to już koniec, moje dziatki. Cienie spoza czasu polecam, aczkolwiek z pewnymi wyjątkami. Kupcie, albo zrabujcie przy nadarzającej się okazji.
A tymczasem w Trewirze - na placu Porta Nigra, Ottmar Hörl (ten od nazistowskich krasnali) postawił 500 niewielkich (ok. 1 metra), czerwoniutkich Karolów Marksów. Wystawa zorganizowana została z okazji 195-ej rocznicy urodzin filozofa i potrwa do 26 maja - potem chętni będą mogli zakupić figury - 300 eurosów ma kosztować wersja zwykła, 500 - opatrzona autografem artysty. Dotychczas skradziono 30 mini-Marksów.
Odcinek specjalny cyklu "Powinniście słuchać więcej country". Willie Nelson jako Gandalf - prosto od Conana O'Briena!
I do tego piosenka. Oczywiście o Szatanie.
Na zakończenie - kilka tekstów, które napisałem dla sławy i ku uciesze gawiedzi.
Na Gildii Komiksa recenzje: Szybkiego Lestera (polecam) i Fabryki (jeszcze bardziej polecam). A dla Pulpozaura bardzo brutalny tekst o Metalocalypse.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz