wtorek, 22 stycznia 2013

Ameryka jest pokręcona i, szczerze mówiąc, trochę głupia

Na początek chciałbym napisać, że przez większość życia myślałem, że J. G. Ballard jest Amerykaninem. Nie wiem dlaczego. Może to wina Spielberga.
Ale mniejsza z tym. Nie tak dawno temu przeczytałem jego "Witaj, Ameryko" (Ballarda, nie Spielberga). Tytułowy kontynent został spustoszony przez katastrofę ekologiczną, a większość obywateli uciekła do Europy. Sto lat później, potomkowie tych emigrantów (którzy byli potomkami emigrantów) przybywa z ekspedycją, żeby sprawdzić co się tam aktualnie dzieje.  Po pierwszych stronach spodziewałem się twardej historii o zmaganiu się z nieokiełznaną przyrodą, własnymi słabościami, zdradą towarzyszy. Opowieści o tym jak zmienia się ludzka natura w ekstremalnych warunkach. Coś w stylu conradowo-hemingwayowskim. I trochę tak było. Na początku. A później zmieniło się w szaloną zabawę z kliszami amerykańskiej kultury. Pojawiają się nowi Indianie - plemiona Biurokratów, Gangsterów, Astronautów, Gejów i Rozwódek. Tubylcy są niemalże skończonymi analfabetami, a imiona przybierają nazw dawnych marek i firm. Bohaterowie odkrywają odradzającą się Amerykę w dżungli Las Vegas, gdzie prezydent Charles Manson stara się odtworzyć państwo przy pomocy małoletnich Meksykanów, a wspomaga go naukowiec budujący roboty na podobieństwo dawnych gwiazd filmowych i byłych prezydentów.

Ballard bezwstydnie naśmiewa się z marzeń nowych kolonistów i ich wizji Ameryki. Każdy z nich był opętany jednym z amerykańskich mitów: mitem prezydenta USA, dzikiego zachodu, bogactwa, imperium, potęgi nuklearnej. Autor pokazał jak groteskowe są te mity. Prawdziwa Ameryka jest zupełnie inna: zwykła, nieromantyczna, brutalna i odrobinę głupia. Oczywiście, przez pryzmat bohaterów  pokazuje jakie jest powszechne wyobrażenie europejczyka o Stanach Zjednoczonych. Wyobrażenie, budowane na bazie popkulturowej: filmach, książkach, komiksach, serialach. Amerykański Sen o innym świecie, który jednak jest trochę podobny do naszego, ale jednak inny. Większy, bogatszy, dający nieograniczone możliwości. Państwo sprawiedliwych, które potrafi przeciwstawić się globalnemu terroryzmowi oraz atakowi z innej planety i na którym te ataki się koncentrują. Pępek świata, nowe centrum cywilizacji zachodniej.

"Witaj, Ameryko" nie jest wybitną powieścią - pewne watki zostały wyraźnie potraktowane po łebkach, inne niepotrzebnie rozwleczone. Znalazło się też kilka głupotek. Ale ja Ballarda lubię. Lubię surowość jego stylu i nieustępliwy pesymizm. Jak się czyta jego utwory (zwłaszcza te science-fiction, które dzieją się w odległej przyszłości, czyli na przełomie XX i XXI) to człowiek aż się cieszy, że świat się jeszcze trzyma i wygląda tak jak wygląda. Poza tym książkę można dorwać za równowartość dwóch piw (w sklepie, nie w Pięknym psie).


Jak już jesteśmy przy temacie Ameryki, to warto by było posłuchać trochę country, prawda? Albo prawie country. Piosenka którą prezentuję w pierwotnej wersji była jak najbardziej country i śpiewała ją Tammy Wynette. Jak by to ująć? Nigdy nie znalazła się na liście moich 100 000 ulubionych kawałków. potem była wersja Blues Brothers, która była już fajniejsza. A ostatnio natrafiłem na cover w wykonaniu Motorhead i z wokalem Wendy O. Williams. Tak, to było to. Banda alkoholików i narkomanów zamieniła smętne postękiwanie w metalowo-panczurową petardę.

Mroczna ciekawostka: panie Wynette i Williams pożegnały się z tym padołem łez tego samego dnia - 6 kwietnia 1998 roku. Tammy pokonał skrzep krwi, a Wendy strzeliła samobója.



Mroczna ciekawostka #2: Stand By Your Man śpiewał również wampir Cassidy, w "Kaznodziei", Gartha Ennisa. Który swoją drogą też tworzy bardzo dziwno-kliszową wizję Stanów i przyległości.

piątek, 18 stycznia 2013

Liga i przyległości. klik.

Zdarzyło mi się niedawno napisać conieco o ostatniej części Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Jednak to co z tego wyszło okazało się być za dobre na tego obszczymurskiego bloga i powędrował na Kolorowe Zeszyty. Jeśli szanowna publiczność ma ochotę zapoznać się ze wspomnianym tekstem to proszę kliknąć - o, tutaj. Właśnie tak. Albo tutaj. Ewentualnie tutaj.

Dla uciechy szanownej tu i teraz dorzucam jeszcze parę ciekawostek, które mniej lub bardziej łączą się tematycznie.

Jedną z głównych postaci najnowszej serii o przygodach Niezwykłych Dżentelmenów jest lietracka wersja niezwykle znanego i lubianego Aleister Crowley - jednego z najpotężniejszych nowożytnych magów. Warto dodać, że Crowley, znany także jako brat Perdurabo, Mistrz Therion lub Bestia 666 był także himalaistą, poetą, szarlatanem, szachistą i narkomanem. Niedawno natknąłem się na całkiem ciekawą sesję zdjęciową nawiązującą do tej postaci. Modelka nazywa się Aneta Kowalczyk, a fotograf przedstawia się jako Kacper Lipiński.
Jedno na zachętę, a resztę proszę sobie obejrzeć tutaj.


Czytając "Wyznania młodego pisarza", Umberto Eco natknąłem się na kawałek, w którym ten najprzystojniejszy z żyjących Włochów sam bawi się w Ligę Niezwykłych Dżentelmenów. Nie wiem czy Eco miał styczność z komiksem Moore'a i O'Neilla. Nigdzie nie znalazłem na ten temat informacji. Fragment przytaczam w całości, mam nadzieję, że nikt się nie pogniewa.

Wiedeń, 1950. Minęło dwadzieścia lat, lecz Sam Spade nie zaprzestał poszukiwań Maltańskiego Sokoła. Jego łącznikiem był teraz Harry Limę, rozmawiają właśnie na szczycie diabelskiego młyna w Praterze. Wychodzą z gondoli i udają się do Mozart Cafe, gdzie Sam gra „As Time Goes By” na lirze. Przy stoliku w tyle sali siedzi Rick, z kącika ust zwisa mu papieros, na twarzy gorzkie spojrzenie. Znalazł klucz do dokumentów, które przekazał mu Ugarte, teraz pokazuje Samowi Spade zdjęcie Ugarte: „Kair!” mruczy detektyw. Rick ciągnie dalej swą opowieść: kiedy wszedł triumfalnie do Paryża z kapitanem Renault, jako członek wyzwoleńczej armii generała de Gaulle’a, usłyszał o niejakiej Smoczej Damie (podobno zabójczym Roberta Jordana podczas wojny domowej w Hiszpanii), którą służby wywiadowcze naprowadziły na ślad sokola. Powinna tu być lada moment. Otwierają się drzwi, pokazuje się w nich kobieta. „lisa!” krzyczy Rick. „Brigid!” krzyczy Sam Spade. „Anna Schmidt!” krzyczy Limę. „Panno Scarlett!” krzyczy Sam, „Wróciła pani! Niech pani już nie męczy mojego szefa.”
Z ciemności baru wyłania się mężczyzna z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. To Philip Marlowe. „Chodźmy, panno Marple”, mówi do kobiety. „Na Baker Street czeka na nas Ojciec Brown”.

Ot, tak ciekawostka.

Na koniec proponuję posłuchać śpiewającego Alana Moore'a. Oj, tak - to człowiek wielu talentów. Bądźmy wdzięczni niebiosom/piekłom/bogom/opatrzności, że zajmuję się sztuką, a nie na przykład budową morderczych robotów.

Ponownie muszę prosić szlachetną widownię o kliknięcie, bo filmiku nie można umieszczać na swoich stronach. Zdarza się. No, to kliknijcie moi mili - tutaj.