sobota, 15 września 2012

Pryyt #4: O wyższości komiksiarzy nad resztą świata, o tym, że Szkoci są tak samo fajni jak Irlandasy, oraz o tym, że zamiast czytać słabe porno, lepiej posłuchać trochę country.

Mam brzydki, ciut wstydliwy zwyczaj. Zawsze jak odwiedzam znajomych muszę choćby rzucić okiem na ich biblioteczkę. Nieważne, że przeglądałem ją dziesiątki razy wcześniej - a nóż znajdzie się coś nowego, lub wcześniej przeoczonego. Byłem ostatnio u zaprzyjaźnionej hrabiny i trochę pofolgowałem nałogowi (a raczej nałogom, ale o tym sza!). Więc stoję sobie, oglądam grzbiety i nagle, zupełnie niespodziewanie, katem oka zauważyłem wolumin zatytułowany "Gorętsza Krew". Nie wiem dlaczego, ale wyjąłem go i popatrzyłem na okładkę. Niezachęcającą. Ohydną wręcz. Oprócz tytułu zdobił ją napis "Antologia erotycznego horroru". Pewnie odłożyłbym ją z powrotem na miejsce, gdyby nie odezwał się mój wewnętrzny dwunastoletni onanista, który kazał mi rzucić okiem na spis treści. Przeglądam nazwiska autorów, oczywiście większość nic mi nie mówi, aż tu nagle - John Byrne, zaraz potem - Kurt Busiek, i wreszcie na końcu - Grant Morrison.
Hmm, myślę sobie, pewnie jakaś przypadkowa zbieżność nazwisk, patrzę więc na biogramy. O Busieku nic komiksowego nie było, ale, na cycki papieża, iluż facetów może się tak nazywać? Następnie -  "John Byrne - Autor popularnych powieści X-Men, Spider-Man, Batman i Superman." Okeeej, idziemy dalej - "Grant Morrisson - Znany autor powieści humorystycznych m. in. Animal Man, Doom Patrol i Arkham Asylum". Fajnie, pośmiałem się, ale zaraz sprawdziłem kiedy antologia została wydana. 1992 rok, początek mrocznych lat '90 - to wiele tłumaczy.
Większość opowiadań w zbiorku była żenująco słaba - źle napisana, bazująca na ogranych poza wszelkie granice przyzwoitości kliszach, ani straszna, ani podniecająca - miejscami zwyczajnie głupia i sprawiająca wrażenie jakiś fantazji masturbacyjnych klasy B. Bardzo B. Kilka było solidnie przeciętnych (w tym Mastertona, za którym, szczerze mówiąc, nie przepadam). Najlepiej wypadli komiksiarze i Chet Williamson. Tekst Williamsona nie był właściwie ani horrorem, ani pornoskiem - ot, (bardzo) krótkie fantastyczne opowiadanko z rozbrajająco dowcipną pointą. Busiek specjalnie się nie popisał (ale też nie skaszanił - jego tekst o wampirze był po prostu przyzwoicie napisany, ale nie zachwycał), za to pozostała dwójka pokazała klasę. Byrne napisał makabrycznie zabawne opowiadanie o człowieku, który znalazłszy zaklęcie zmieniające go w upiora, wykorzystuje je, by wykorzystywać seksualnie sąsiadkę.
A już historia Morrisona wynagrodziła mi wszelkie męki związane z wcześniejszymi tekstami. To właśnie ten Morrison którego kochamy, a nie ten na którego patrzymy podejrzliwie i uśmiechamy się udając, że nam się podoba. Jego opowiadanie - Encyklopedia Braille'a jest mroczne i fascynujące. Ta krótka, ale bardzo soczysta nowelka opowiada o ślepej dziewczyny, która spotyka tajemniczego mężczyznę, przedstawiającego się jak L'Index. Dżentelmen wprowadza ją w świat bardzo perwersyjnych uciech cielesnych, a później zapoznaje ją z resztą encyklopedii. W tle przewija się też wykastrowany anioł.
Opowiadanie zostało przekształcone w komiks przez Eric Burnhamado spółki z Tedem Naifehem i opublikowane w magazynie Verotika #1 z 1994 roku.

A tak troszeczkę na boku i nieśmiało: zastanawiające - w każdym z tych opowiadań seks był przyczyną wszystkich nieszczęść, okaleczeń, śmierci itd. W każdym. Zachodzi pytanie - dlaczego? Czyżby autorzy należeli do amerykańskiego odpowiednika Ruchu Czystych Serc? Może mają jakieś problemy?
Jako praktykujący absolwent uppsalskiej szkoły psychologii czuję się w obowiązku rozwikłać tę zagadkę. Ale to innym razem.
Grant Morrison MBE groźnie patrzy.


Merida Waleczna Byłem, widziałem. Tytuł jest trochę mylący - spodziewałem się skrzyżowania Mulan z Boudiką, a dostałem opowieść o zbuntowanej nastolatce. Fajną opowieść o zbuntowanej nastolatce - księżniczce, która woli jeździć konno i naparzać z łuku niż zajmować się księżniczkowaniem. Niespecjalnie skomplikowaną, ale, na wszystkie klany Szkocji, to przecież bajka dla dzieci, nie może być zbyt zapętlona.
Merida... jest śliczna - graficznie film jest tak dopieszczony, jakby pracowała przy nim cała armia golemów. Wspaniałe puszcze, bory, krystalicznie czysta woda, olbrzymie przestrzenie - wszystko to tworzyło krainę o wiele ładniejszą od prawdziwej Szkocji. Równie fajnie wyszli filmowi Szkoci - bardzo mi się kojarzyli z Galami z komiksów o Asteriksie. Zarówno z wyglądu, jak i z zachowania. Scena bójki w sali tronowej była silnie inspirowana słynnymi bójkami na ryby. I bardzo dobrze - Asteriksowi należy się porządny hołd, a ten wyszedł naprawdę zacnie. Jeszcze odnośnie nawiązań - zastanawiam się czy imię konia Meridy - Angus, zostało mu nadane na cześć Angusa MacGyvera. Stawiam pół osła, że tak.
Humor, jak to w Disneyu/Pixaru oparty jest głównie na żartach sytuacyjnych. Niezbyt wysmakowanych, ale za to bardzo zabawnych. A to ktoś się przewróci, a to małoletnie trojaczki coś spsocą, a to banda dzielnych szkockich wojów będzie ścigać po całym zamku niedźwiedzia, i tak dalej w tym samym stylu. Jak to kogoś bawi (mnie niezmiernie), to wyjdzie z kina zadowolony.
Żeby nie było tak słodko to dodam, że muzyka jest zła. Po prostu zła. Za mało gry na dudach. A dubbing też nie nadzwyczajny. Zwłaszcza kobiet.


Powinniście słuchać więcej country Nie czytałem Fifty shades of Grey i nie wiem czy mi się chce. Niby fenomen, więc lepiej znać, coby móc wyszydzać bez wyrzutów sumienia, ale sam nie wiem. Może kiedyś. Jeśli będzie choć w 1/4 tak dobre jak kawałek 3 Shades of Black, Hanka Williamsa III, to będę ukontentowany. Hank Williams III pochodzi z rodziny o długich tradycjach muzycznych. Jego dziadek, Hank Williams, grał country. Jego ojciec, Hank Williams jr, gra country. A Hank Williams III gra bardzo groźne country, a swojego czasu udzielał się na basie w Superjoint Ritual.


2 komentarze:

  1. - Erotyczny horror, hmm, rzadko mam do czynienia z tym gatunkiem, kojarze kilka opowiadań Mastertona (też średnio go lubię), jedno Gaimana z "Dymu i luster" ;) i czasem cos tam ze starych Feniksów. Ale to, co piszesz o Morrisonie, brzmi obiecująco.
    - Meridy jeszcze nie widziałam, fajnie, że klimaty Asterixowe - w końcu to też Celtowie i mają do siebie dość blisko, więc czemu nie :)
    - dzięki za Hanka Williamsa III, faktycznie może zacznę słuchać więcej (w ogóle może zacznę) country
    PS. Podobają mi się Twoje recenzje.

    OdpowiedzUsuń
  2. - Morrisona lepiej zacząć od komiksików - Arkham asylum, Invisibles, Filth. Opowiadanie, mimo,że niezłe, to raczej ciekawostka.
    - Bardzo sie cieszę, że country podeszło. Ten gatunek ma więcej do zaoferowania niż przypuszczają filozofowie.

    OdpowiedzUsuń